#curufins wife

LIVE

Nie pamiętała, ile czasu siedziała zamknięta pod pokładem. Pamiętała jedynie, że jak co dzień, odkąd ją porwali, synowie Feanora wraz z księciem Curfinwe na czele dawali jej zajęcia, jak to określili, typowe dla kobiet. Ostatnim razem, to jest dzisiejszego poranka, kiedy wyszła na zewnątrz, polecili jej zmywanie pokładu statku. Chociaż wyszła to w tym przypadku wielce górnolotne określenie.Celegorm, niesłynący ze swojej delikatności wepchnął jej dosłownie w ręce ścierkę, oświadczając brutalnie, by zabierała się do pracy, bo ma dziś jeszcze dużo do zrobienia. Potem wyciągnął ją gwałtownie z ciemnego szerokiego korytarza, który dzieliła z resztą załogi. W przeciwieństwie do innych elfów spała jedynie na samym kocu, bowiem hamaka dla swojej służki Feanorianie nie przewidywali. Tuż po przekroczeniu schodków prowadzących do dolnych pomieszczeń dostrzegła przechadzającego się po pokładzie rudowłosego elfa, zdecydowanie przewyższającego wzrostem pozostałych spośród buntowników tego konkretnego okrętu. Siedział
na dziobie i był całkiem bosy, jadł najpewniej jedno, jeśli nie ostatnie ze świeżych jabłek. Biała koszula z pięknie ustrojonym, jednak wciąż prostym żabotem, ozdobiona została teraz drobnymi mokrymi plamkami, świadczącymi najpewniej o solidnie wykonywanej pracy przy żaglach. Pamiętała, że ów chłopak spojrzał na brata krytycznie. Pamiętała też jego znaczący gest. Początkowo młodzieniec jedynie zmarszczył brwi, wstając z miejsca, co od razu dodało mu kolejnych 20 centymetrów wzrostu, później przeczesał dłonią miedziane pasma włosów, by ostatecznie związać je brązowym kawałkiem materiału. Na koniec westchnął, spoglądając na ciągnące się aż po horyzont spokojne fale oceanu. Tego dnia tafli wody nie mąciło nic a ocean zawał się wręcz stać, na tyle ile delikatne kołysanie można nazwać staniem. Ponownie odwrócił wzrok w stronę brata i dziewczyny, krzywiąc wargi.
- Musisz być dla niej taki podły?! Nie szarp jej. Czy nie widzisz, że twój chwyt sprawia jej ból !? - oznajmił rzeczowo Maitimo posyłając jej samej przepraszające spojrzenie - Puść ją Tyelko.
- Jest naszym jeńcem, czyż nie mam racji bracie ?- odpowiedział blondyn, pamiętała, że chwycił ją wówczas jeszcze mocniej, przez co aż zacisnęła zęby z bólu. Z jej ust dało się słyszeć cichy jęk. - Ona…. -chciał kontynuować, to jednak nie zostało mu dane.
- Jest kobietą! - uciął krótko starszy z mężczyzn- Miałeś ją tylko obudzić i wyprowadzić na pokład, nawet ojciec nie dał ci przyzwolenia, byś się nad nią znęcał! Nadużywasz swojej władzy Tylekromo i dobrze ci radzę, byś powstrzymał swoje sadystyczne zapędy. O ile nie chcesz mieć problemów ze mną, ojcem albo Curvo. Bo pamiętaj, że to on przeważnie za nią odpowiada. Tylko tym razem jest wraz z naszym ojcem w jego pomieszczeniu. Spróbuj coś złamać tej nis albo ją uszkodzić. Jeśli zobaczę siniaki, obiecuję, że przy najbliższej okazji powiem naszemu bratu, aby złamał ci nos. Tak w moim i Kano imieniu wyłącznie. A dobrze wiesz, że dla Atarinkë to żadna sztuka.
Wtedy blondyn ustąpił. Chociaż i na jego ustach pojawił się grymas niezadowolenia. Celegorm zostawił ją, odchodząc i popychając w głąb pokładu
stopą, tak, że przesunęła się dobre kilka metrów dalej.
- Teleri to śmiecie. -oznajmił na odchodnym kierując się do stojącego przy żaglach drugiego rudzielca - Huan! - gwizdnął krótko
Dużych rozmiarów ogar zbiegł z mostka kapitańskiego, siadając wiernie u jego boku. Vaivamir popatrzyła odruchowo na swoją rękę. Już teraz mocno zaczerwieniona zaczynała powoli sinieć.
- Hennon gen - mruknęła gdy pokryte drobnymi piegami,
mocne dłonie postawiły ją na nogi
Elf nie odpowiedział jednak nic na jej przeprosiny.
- Bierz się do pracy. - rzucił tylko krótko, podsuwając jej pod nos wiadro wypełnione po brzegi, a potem także wrócił do siedzenia i jedzenia owocu.
I początkowo zabrała się do pracy, bo i cóż lepszego miała do roboty zdana od wielu dni na łaskę noldoroskich marynarzy i siedmiu samozwańców, lecz w krótkim czasie zaprzestała wykonywanej czynności, kuląc się przy każdym, nawet drobnym poruszeniu łajby.

W tamtej sekundzie natychmiast przypomniała sobie, czemu od tak wielu dni unikała wszelakich rejsów z własnym rodzicielem, chociaż jako Teleryjka miała ku temu wszelakie możliwości. Przypomniała sobie uczucie niepewności, zwroty głowy, zielono- bladą skórę wokół ust i policzków, sperlone czoło i w końcu gwałtowny ruch w kierunku burty, by w ostatniej chwili wychylić się za nią z nader dobrze wszystkim znanym, charakterystycznym dźwiękiem… 
 Usiadła na łóżku,  rozglądając się na boki, ze zdumieniem odkrywając, iż nie została zniesiona tam, gdzie zwykle a jej podłoże to nie deski podłogowe, lecz najprawdziwszy miękki materac. Kajuta, w jakiej przebudziła się kilkanaście minut temu, nie powalała swoją obszerną przestrzenią, zdecydowanie stanowiła jednak lepsze wyjście niż dzielenie przestrzeni z ponad dwudziestką elfów płci przeciwnej. Dziewczynę zaskoczyła też panująca w niej prostota. Całość była mała urządzona skromnie w stylu, jak oczywiście należało się spodziewać jej rodu, została jednak przekształcona, tak by odpowiadać gustom księcia Noldorów oraz jego potomkom. Wewnątrz znajdowały się solidne łoże, wyłożone prostą pościelą, drobna szafka i niewielki stoliczek zapełniony niemal po brzegi stosem papierów oraz skórzanych kajetów o różnej pojemności i rozmiarach. Drobne luźne kartki leżały również na podłodze poruszając się za każdym razem gdy statek chociaż trochę przechylił się na bok. W kącie przy łóżku leżał niedbale porzucony czarny dublet oraz czerwona koszula przyozdobiona niebyt zachęcająco wyglądającymi plamami potu. Via przyzwyczajona już jednak do towarzystwa marynarzy wzruszyła jednak ramionami. Po wyglądzie ubrań domyśliła się już jednak w czyjej kajucie i dlaczego się znajduje. Ponownie zalała ją fala wdzięczności za gest litości w jej kierunku ze strony tych istot, chociaż to na ich rozkaz wymordowano większość jej pobratymców, owych siedmiu braci zaczynało w jej oczach nabierać nieco pozytywniejszego obrazu. Szczególnie trzech spośród nich wykazywało się wobec niej chęcią pomocy. Najstarszy Maitmo, drugi zaraz po nim Kanafinwe i przedostatni z książąt Curvo zwany również Curufinem lub Atarinkë. To właśnie w pokoju ostatniego z nich znajdowała się obecnie. Była tego pewna, bo chociaż wystrój podobny do tegoż mógł również obejmować inne kajuty, odzienia nie sposób było pomylić z żadnym innym. 
Podniosła się chwiejnie na nogi, schylając po jedną z kartek tuż pod jej stopami, po czym pokiwała głową z uznaniem. Szkic przedstawiał widok z góry. Jak się domyślała z żagli. Oddany ze wszystkimi możliwymi elementami, począwszy od spienionych kłębów fal, na dobrze zarysowanych sylwetkach rodziny autora kończąc. Chociaż byli oni zarysowani pobieżnie, z łatwością dało się jednak rozpoznać zarówno ojca, jak i pozostałych sześciu braci. Sięgnęła po kolejną stronę z ziemi. Tym razem jednak serce teleryjki zabiło mocniej. Niewielki chłopiec obejmował , korpulentną , rudowłosą kobietę. Elfkę o charakterystyczne Zarysowanym garbatym nosie, szaro błękitnych oczach i wąskich ustach i szerokich jak na kobietę barkach. Via zamrugała gwałtownie. Ponieważ córka Kowala Mathana była powszechnie znaną i poważną artystką również w samym Aqualongë widziała ją parę razy w swoim krótkim jak na elfkę życiu. Nie miała możliwości przyjrzeć się dokładnie lady Nerdaneli, ale zarysy na szkicu nie budziły wątpliwości , iż jest to ona we własnej osobie. Matka chłopców, żona księcia Feanäro. A ten mały elf ….. 
Uświadamiając sobie podobieństwo chłopca do samego Curufina serce ścisnęło jej się jeszcze mocniej. Coś ukuło ją dotkliwe w samym jej wnętrzu. 
Czy Atarnikë tęsknił za matką? Zapewne nie mieli czasu się nawet z nią pożegnać, skoro ich w gorącej wodzie kompany ojciec pozrywał ich z posłań w samym środku nocy. Chociaż musiał planować z nimi ucieczkę do Śródziemia, żaden z jego synów raczej nie przewidział tak gwałtownego obrotu spraw.
- Z początku sądziłam, że jest złośliwym i wrednym manipulantem, -pomyślała elfica podchodząc kilka kroków, by odłożyć kartki na blat stolika - Że jest jedynie zimnym i podłym potworem i szaleńcem jak oni wszyscy w oczach innych eldarów z Valinoru. Ale patrząc na to co mam róże sobą… Może oni nie są tylko i jedynie wyrachowanymi mordercami, jak przypuszczałam.    - Podobają ci się? Podskoczyła na dźwięk męskiego głosu, odwracając się. Właściciel pokoju stał, opierając się ręką o framugę w drzwiczkach. - Wybacz, że cię nachodzę. Myślałem, że jeszcze śpisz. Zszedłem do ciebie, chciałem, zobaczyć jak się czujesz. Przed podaniem środków nasennych spędzałaś czas przyklejona do wiadra albo burty. Zaczynałem się niepokoić dziewczyno. - książę podszedł bliżej, przekładając gliniany kubek z ręki do ręki - Zwłaszcza że zanim wyszedłem, już rzucało tobą jak szmacianą kukłą. To doprawdy niespotykany widok by członków twego plemienia dręczyły takie dolegliwości. Vaivamir zarumieniła się nieznacznie. - Wybacz książę. Jestem tu dzięki waszej łaskawości wobec mnie. Nie chciałam sprawić ci problemów. Curufin zaśmiał się cicho. - Nie sądziłem, że przedstawiciela telerich może dręczyć choroba morska. Jednak widząc to, szczerze ci współczuję. Możesz rozmówić się na ten temat z Kano. Wygląda na to, że ma podobny problem. Ale ja i moi bracia nie jesteśmy tym zdziwieni. Zawsze był aż zbyt wrażliwy. Od kilku dni wygląda, jak chodząca śmierć. Czy zwrócił robione przez ciebie śniadanie? Nie pytałem, ale odmówił spożywania innych posiłków. No cóż… Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal, będzie więcej dla mnie i Tyelko. Swoją drogą, będzie musiał pogodzić się z podbitym okiem na kilka dobrych tygodni. Maitimo powiedział mi, jak zachowywał się wobec ciebie. Przepraszam za niego. To skończony idiota. Myśli, że każdy ma mu się podporządkować. Z roku na rok, jest coraz gorszy. Odkąd został stałym bywalcem w lasach Oromego wydaje mu się, że teraz każdym będzie w stanie rządzić. Niedoczekanie jego. Sam sobie niech usługuje. Teraz w nowym miejscu będzie musiał pogodzić się z faktem, że nie jesteśmy już książętami, takiej rangi jak kiedyś. A ty nie, nie jesteś jego własnością. Jeśli dalej będzie się tak odnosił, również do innych członków załogi, z przyjemnością podbiję mu i drugie oko. A nawiasem mówiąc. Jedzenie było pyszne. Gotujesz lepiej, niż nie jeden z mężczyzn a w końcu wedle tradycji tym winien się zajmować ktoś naszej płci. - Najwidoczniej miałeś dobre przeczucia panie, zostawiając mnie przy życiu. Szkice zaś jeśli są twojego autorstwa, są wspaniałe. Widzę, że i w drodze nie tracisz czasu. Cóż to…? -popatrzyła na kubek wypełniony czymś o niebyt zachęcającym wyglądzie i zapachu - Smakuje lepiej, niż wygląda. Zresztą czy to ważne?! Pomaga na mdłości. Powinnaś poczuć się nieco lepiej. - Curufin przesunął kubek bliżej - Śmiało. Skoro Kano przeżył ten smak, to ty też. Via uniosła naczynie do ust, upijając łyk. Skrzywiła się pod wpływem gorzkiego smaku. Ponaglona przez Atarnikë wypiła jednak duszkiem resztę. Chociaż napój nie należał do najsmaczniejszych, po kilku minutach odczuła faktyczną poprawę. Przynajmniej fizyczną, bo jeśli chodzi o wygląd Vaivamir wciąż czuła, że jej stan pozostawia wiele do życzenia. Srebrne strąki jej pozlepianych włosów zaczynały dotkliwie przeszkadzać a sama skóra głowy nieznośnie swędzieć. Tak samo jak reszta ciała oblepionego potem. W ustach dalej pomimo wypitego leku czuła posmak wymiocin. Jej oddech też zapewne nie należał teraz do najprzyjemniejszych. - Powinnaś się wykąpać. - powiedział Curufin siadając na materacu naprzeciwko po chwili wstał szukając czegoś w niewielkiej szafce - Masz piętnaście minut. - oświadczył chłodniej, podając jej ręcznik -Rozgonię braci i załogę do ich komnat. Pływasz, jak sądzę dobrze. Przypilnujemy cię z ojcem. Postaram się nie patrzeć. Pośpiesz się Teleryjko. - ruszył do drzwi stukając oficerkami o podłogę - Aha. Jeszcze jedno. Od dzisiaj nocujesz tutaj. Postaram się pozbierać rzeczy wraz z zachodem słońca przeniosę się do Tyelko. Ma wystarczająco miejsca w pokoju na hamaku, a ktoś musi mieć na oku tego zbója, zanim zatopi nas przed dopłynięciem do lądu. Ruszył na górę, zostawiając ją samą.

Fragment opowiadania, kim mogła być początkowo żona Curufina. Przy okazji w jej roli moja oc - teleryjka Vaivamir ( w quenyi imię znaczy mniej więcej morski wiatr.) Czy pisać dalej? Jakie są wasze założenia. Co tu się stało?

@finweanladiesweek

Gathering some of my headcanons about Curufin’s wife for day 5.

I have at least two different versions of her.

(My general thoughts about Curufin’s wife and the dearth of Fëanorian women are here.)



Héruminyë / Mineth

#1 Mrs.Curufin is a Vanya with a Vanyarin father and a Ñoldorin mother.

Appearance-wise she takes entirely after her mother, therefore she looks like your average Ñoldo.

My fancast for her varies, but it’s always an Indian/Pakistani lady. One of my favourites (from here) is:

image

Her names are Héruminyë Áyamë in Quenya and she goes by Mineth in Sindarin.

We don’t actually know much about Vanyarin naming traditions (iirc), and all named Vanyar have only one name, but I headcanon that her mother did give her a name too (though mother-names aren’t required among the Ñoldor either, according to LaCE). Héruminyë means something like ‘first lord’. Áya instead means “awe” in Quenya, so Áyamë as a whole means ‘she who makes awe’, and is a reference to her occupation.

She is a dancer, and got to know Maglor before she ever met Curufin. Maglor admired her and got along well with her, and since Maglor and Curufin have pretty similar personalities, once Curufin and Héruminyë were introduced they too liked each other quite a lot (though it’s Celegorm who often dances with her).

I don’t think they were ever 'in love’ in an (overly) romantic way, but they worked well together, and figured getting married wouldn’t hurt them. Curufin was very attentive to dynastic matters, and Héruminyë was very ambitious - arrogant too, and with a penchant for nonconformism inherited from her parents.  

Her father is something of a “dissident” among the Vanyar - he would never openly rebel, but he’s not particularly enamoured with the whole 'praise the Valar’ lifestyle, either. He doesn’t follow his daughter to Middle-Earth, ofc, but he and his wife choose not to fight in the War of Wrath either, and make no mystery of the fact that they still do love their daughter and will continue to do so no matter what.

One of her mother’s sisters is a Yavannildë, i.e. one of the women tasked with growing the corn from which coimas/lembas was made, and was instrumental in taking it to Middle-Earth.

In one possible version of (my) canon, she marries Curufin around the time Fëanor makes the Silmarils (as in Treasure).

She goes with her in-laws to Middle-Earth, and it’s she who leads the mounted archers stationed at the Pass of Aglon.

She goes on to survive the First Age, and leads the few surviving Fëanorians to safety. She doesn’t look for Celebrimbor ever again because once he renounces his father she’s done with him (she wasn’t a particularly motherly type to begin with).

This is basically Curufin’s wife in nearly all of my fics where she makes an appearance.


Ervanië / Lalveth

This (slightly) different version of Curufin’s wife is the daughter of one of Míriel’s handmaidens, Vanessë, and Curufin and she marry in a classical arranged marriage (though Curufin and she probably knew each other all their lives).

She’s named Ervanië after her mother (”single-beauty”) and Lalmien (”elm tree”). She goes by Lalveth in Sindarin, and I also have a completely made up version of her name (i.e. not really based on Tolkien’s grammar) in a Green elven-Avarin/Tatyarin dialect, Lalith (being the Curufin’s Wife that features in The Time of the Comet).

Appearance-wise, she’s pretty much the same as Héruminyë, but she is a hunter and a spinner+weaver (following in her mother and Míriel’s footsteps).

Her marriage to Curufin probably happens earlier than Héruminyë’s, but otherwise she too follows Curufin to ME with her mom and all the Míriel crew.

Instead of beingjust an archer, she’s also something of a scout and probably works with Amrod and Amras to create poisons to use on arrows, and with her job as a weaver she may also have supervised fabrics/clothes manufacturing and trade for a large section of the Fëanorian army/settlements.

When my Curufin’s wife dies in fic, she’s usually Ervanië, but I also want Ervanië to live on forever and ever, especially when daughters Amanísë and Tyelcarien and other son Tatharwenyo are around too (Shining with reflected light).

arofili: elves of arda ✷ house of finwë ✷ headcanon disclaimer           Turcafinwë Tyelkormo was tharofili: elves of arda ✷ house of finwë ✷ headcanon disclaimer           Turcafinwë Tyelkormo was tharofili: elves of arda ✷ house of finwë ✷ headcanon disclaimer           Turcafinwë Tyelkormo was tharofili: elves of arda ✷ house of finwë ✷ headcanon disclaimer           Turcafinwë Tyelkormo was th

arofili:

elves of ardahouse of finwëheadcanon disclaimer

          Turcafinwë Tyelkormo was the third son of Fëanáro CurufinwëandNerdanel Istarnië. He was born the same year as two of his cousins, some months after Findaráto Arafinwion and a few months before Turukáno Nolofinwion. Named for his strength and rash boldness, Tyelkormo was a wild and impetuous child, preferring the company of the forest to that of his cousins, and even of his brothers. Though his elder siblings MaitimoandMakalaurë looked after him, from a young age he was eager to strike out on his own, and he fell in love with the sport of hunting the very first time he accompanied Maitimo and Findekáno on such a venture; he barely marked the birth of his younger brother Carnistir, so caught up in the chase was he.
          His skill and passion did not go unnoticed, and soon Oromë, Vala of the Hunt, approached Tyelkormo while he was alone in the woods. Initially wary of the Great Hunter due to his father’s distrust of the Valar, Tyelkormo warmed to Oromë as he became acquainted with him, and learned much from him. Oromë invited Tyelkormo to join his Hunt, a privilege granted to only an elite few Eldarin hunters, and though Tyelkormo was honored, he delayed for the sake of his family: for another son had been born to Nerdanel and Fëanáro, little Curufinwë Atarinkë, and Tyelkormo adored his little brother from the moment of his birth.
          Fëanáro’s fifth son was his favorite from the moment of his birth. This child greatly resembled him in mood and face, so much so that Nerdanel his mother gave him the name Atarinkë, “little father.” Fëanáro granted Atarinkë the gift of his own father-name, making him the second Curufinwë, who would inherit most of his father’s skill and hand, and the greatest portion of his love. Tyelkormo doted on his favorite brother, and they were fast friends from childhood despite their disparate interests. Indeed, Tyelkormo delayed joining Oromë’s Hunt for nearly twenty years to spend time with young Curvo, and only once Atarinkë’s studies in the forge under their father grew to dominate his life did Tyelkormo at last return to Great Hunter and accept his offer.
          As part of Oromë’s train, Tyelkormo followed his Vala’s horn far and wide across the reaches of Aman, and was gone from Tirion for long stretches of time. He even accompanied Oromë to Endórë, hunting the foul creatures of Melkor in defense of the elves who had lingered in the starlit lands. Though Tyelkormo never encountered any of these Moriquendi on such journeys, he grew to love Endórë for its wildness, and his experiences would later influence his father Fëanáro’s interest in leaving Valinor for such “untamed” lands. Yet Tyelkormo still spent much time at home, boasting of his skills and spoils to his friends and family, teasing Curufinwë for his youthful crushes, and even befriending his young cousin Írissë Nolofinwiel, who made no secret of her admiration of him.
          When Curufinwë reached his first coming of age, Fëanáro declared his son a master craftsman. Such a distinction had never been granted to one so young, and many of his colleagues protested this decision, but Fëanáro refused to back down, instead reorganizing his guild of jewelsmiths so only his supporters remained close to him. Young Curufinwë was indeed a fine smith, and if he did not deserve the title, he worked twice as hard to become worthy of it, for his own sake as well as his father’s. Alone of all his friends he confided in Tyelkormo of his stresses and insecurities, and his elder brother offered all the support and advice he could. He, too, knew the pressure of being Fëanáro’s son, and loved his brother dearly.
          Shortly before his second coming of age, Tyelkormo received a gift from Oromë his master: a sacred hound, no more than a pup, to be his constant companion. Honored, Tyelkormo found there was no better name than simply Huan to give to his new best friend, for Huan was the perfect embodiment of a hound, skilled and faithful and true. Curufinwë teased his brother for the affection between him and Huan, jesting that Tyelkormo would never find a wife if he let his dog share his bed, but Tyelkormo was not at all bothered: marriage had never been a concern of his, and despite his jibes Curufinwë loved Huan also.

[continued under the cut]

Keep reading


Post link
loading