#poezja polska

LIVE

Marcin Świetlicki

Krzysztof Jaworski

Coraz częściej ludzie, których nie cierpię,
wyglądają bardzo dobrze niestety.

I ten ich instynkt, żeby nie przybliżać
zapalniczki do oczu.

Też nad głowami moich wrogów
otwiera się sklepienie

i jakieś gwiazdy
wydają im się bardziej przychylne,

kiedy tak leżą, mając pod plecami
twardą, płaską powierzchnię,

położywszy głowy na swoim mieniu,
gdzie ich nie dosięgnie moja kulka,

i myśląc dla odmiany o kulce
w mojej głowie. Obracają się na bok

i widzą czystą po horyzont przestrzeń,
żadnego człowieka. Ale ja jestem.

Gdzie jesteśmy? W ironiach
których nikt nie chwyci, krótkotrwałych
i nieakcentowanych, w trywialnych pointach
które kwintują metafizykę niedorzecznym
detalem, w piątku, co wypada
na piątego listopada, w mnemotechnice dni.
Można dać przykład i można to przyjąć
na wiarę, kocią łapę na gardle.

I lubi się jeszcze pewne słowa i te, za przeproszeniem,
składnie, które udają, że coś je ze sobą łączy.
W tych międzysensach zawiera się cały człowiek,
włazi tam, gdzie widzi trochę miejsca.

Na swoje dwudzieste urodziny

Internet dojrzał i zrywać go garściami
aż dłonie od soku (wczoraj cztery zamachy bombowe

w mieście w którym nie byłem) Ekran aż brudzi palce
od światła: oglądam zamachy w mieście w którym nie byłem

(w snach bywam pustym pokojem mam tysiąc otwartych drzwi
tysiąc malutkich lampek zupełnie jak serwer) aż palce

drętwieją od światła (a światło wpierdalałem rękami)
Polepszyłoby sprawę gdybym wdał się w obrazy

w opisy? Żeby zdradzić oko: słońcem kwietniem
siedziałem raz w parku oglądałem śmierć pszczoły

(a pytanie jest dla tych którzy chcieli detalu
i nie wzięli go za nic) Za rękę czy za nic

chodziłem nad ranem czy nocą w miejsca niepewne jak oko
w snach bywałem kamerą (co też zdradza oko) Widziałem najlepsze umysły

swojego pokolenia w hipsterskich kawiarniach (wyszedłem
bo zewnątrz było większe) Czasami pod Most Północny

gdzie zamarzł znajomy bezdomny i ocalić go w wierszu
było prostym odruchem (płat czołowy podwzgórze:

tam też mieszkałem) Lub dalej: znam od cholery mieszkań
wszystkie puste w środku a neon Marks&Spencer

myśli po łacinie albo w Unikodzie
(wraca się pustym tramwajem po drodze się uczy zasypiać:

w snach czasem bywam człowiekiem śni że jest pustym pokojem
ma czterdzieści tysięcy pustych miejsc po drzwiach)

Wracając: istniały miejsca i światło jadłem rękami
(potem skończyły się ręce nie jadłem) teraz oglądam zamachy

a myślę o miejscu: że kiedyś naprawdę kwietniem śmierć pszczoły
(: widzę i debuguję bo tęsknię po tobie)

wiedziałem że jest w tym prawo i nie wiedziałem jakie
(wiedziałem że jest w tym prawo i nie wiedziałem jakie)

1.

Tu, w ziemi, jest korzeń, którego nie można
usunąć. Tędy się wraca do życia, które minęło.
Z dzieciństwa mam tylko poszarpane dni
i bliznę na udzie.

2.

Dwa lata temu w Belgii zginął Marek
i czasem śni mi się żywy jako mój szef
z pracy. Przed wyjazdem tam przyszedł
do mnie, próbował grać na rozstrojonej
gitarze. Piliśmy zieloną herbatę.
Na pożegnanie.

3.

Schroniłem się – tak zostanie na długo.
Jeszcze ma twarz moja matka i ojciec mój.
Te twarze się później rozmyją jak kolegom
z podstawówki. Będę widywał je we śnie
jako obce.

Przyjedź zanim stanę się wrakiem
Wleczącym za sobą martwego ducha dawnego siebie

Przyjedź dopóki rak lęku nie zeżarł mnie jak rdza która zjada każde piękno

Przyjedź zanim stanę się nieczysty i zły
Dopóki potrafię się wzruszać i nie zgniła we mnie resztka
Człowieczeństwa

Przyjedź zanim stwardnieję jak kamień bo rodzę swoje ostatnie dobro

potem cały przepadnę

Przyjedź zanim stanę się pogardą dla świata i siebie
Zanim wyrzeknie się mnie matka
I ojciec mówiący
“A nie mówiłem?”

Eliza Makowska

Pamiętasz był taki moment
Siedzieliśmy obok siebie w taksówce
I byłaś dla mnie tak samo nieważna
Jak to kim jest człowiek
Który zawozi nas do rożnych domów

Nie wiem czym są sny i nigdy mnie to nie zajmowało
Ale to już drugi raz kiedy moje składają się z Ciebie
A ja budzę się pełny czegoś
Czego nie dostaję od rzeczywistości

Idę pusty przez Planty pusty jak krzesła w mijanej kawiarni
jak bęben ulicznego grajka
Wiosna jest gorzka jak przygryzana gałązka bzu

Wiosna jest tylko śpiewem ptaków hukiem skrzydeł gołębi
Pandorą pór roku

Tu gdzie istniejemy naprawdę nie ma do Ciebie żadnych dróg
i byłbym głupcem gdybym chciał Cię mieć
jak pszczołę schwytaną w słoik

Eliza Makowska

Ze wszystkich klęsk
[które na siebie sprowadziłem]
byłaś moją ulubioną.

Zrobiło się ciasno, lecz nie tam gdzie chciałem,
marzyłem o tobie w małych pokojach kamienic
rozpadających się w biały dzień na ulicach.

Mieliśmy tylko lato, a ja wypatrywałem cię ze środka,
[kiedy deszcz bębnił o szyby jak wariat]
nie rozumiejąc swojej nachalności.

Z łatwością wierzyłem w rzetelność śmierci,
dlaczego więc tak ciężko było mi pojąć prostotę,
jaką jest brak wzajemności?

Być może byłem jedną z ofiar ślepej wiary,
pozwalającej kochać rzeczy i światy,
chociaż nie istnieją.

Pokazałaś mi,
[zwiększajac odległość kolan od kolan]
że chłód może parzyć bardziej niż czułość,
i że można wstydzić się miłości,
podobnie jak złych uczynków.

Eliza Makowska

Już o nic nie zapytam
Nigdy więcej
Tylko, co mam robić,
Kto mi powie,
Żeby powstrzymać ręce
Które mi się same wyrywają do niej.

A to ją złości,
A to ją drażni
Ona sobie tego nie życzy!
Nie chce mych włości,
Nie chce mych danin,
Ona sobie tego nie życzy
A kiedy mówię do niej: Pozwól,
Poszukać pójdę wiatru w polu -
Ona sobie tego nie życzy

Już o nic nie zapytam
Nigdy więcej
Tylko, co mam robić,
Kto mi powie,
Żeby powstrzymać serce,
Które mi się same
Wprost wyrywa do niej,
A to ją złości
A to ją drażni,
Ona sobie tego nie życzy!
Nie chce mych włości,
Nie chce mych danin,
Ona sobie tego nie życzy!
A kiedy mówię do niej: Pozwól,
Poszukać pójdę wiatru w polu -
Ona sobie tego nie życzy!

Edward Stachura

Kiedy jak buki na mróz serce mi pęknie
połóżcie mnie na wóz z widokiem na Bieszczady
na wielki pożar gór na wielką jesień
którą sam roznieciłem pisaniem
Niech ten wóz sam jedzie w zawieję liści
Niech tam na wieki zostanie

Jerzy Harasymowicz

ta miłość jest skazańcem
zasądzonym na śmierć
umrze
za krótkie dwa miesiące

na świecie jest przestrzeń i czas
odejdziesz ode mnie

na świecie jest niemoc i konieczność
nie zatrzymam cię
żadnym pocałunkiem

Halina Poświatowska

nie wypełniony tobą
mój pokój się nie kończy
nie ma ścian
ani okien
mój niepokój o ciebie
ogromnieje
czcionkami maszyny śledzę
urwany rytm twoich kroków
i jestem bezsilna

i nie umiem ani pisać
ani kochać

Halina Poświatowska

O mój ty smutku cichy,
smutku gwiazdek maleńkich,
nazywałem, szukałem,
brałem ciebie do ręki.

Jak to się ciało twarde
tak w piasek albo glinę
zamienia w moich dłoniach,
pragnienie każde — w winę.

Jak to się — kiedy dotknę —
kwiat przeobraża w ciemność,
a poszum drzew — w głuchotę,
a chmury — w grzmot nade mną.

Jak to ja nieobaczny
mijam, sam sobie błahy,
i rzeźbię, zanim zacznę,
marmur wypełniam strachem.

Jak to ja nasłuchuję
błyskawic w niebie trwogi.
Jakże to ja nazywam
każde czynienie — Bogiem?

Otom strzęp oderwany
od drzewa wielkich pogód,
sam swym oczom nie znany,
obcy swojemu Bogu.

Oto słyszę, jak w popiół
przemieniam się i kruszę.
I coraz mniejszy ciałem,
wierzę we własną duszę.

Krzysztof Kamil Baczyński

Byle ten obłok niełaski
z naszego słońca się zwlókł,
a położę się jak cień płaski
u Twoich nóg…

Maria Pawlikowska-Jasnorzewska

Deszcz jak siwe łodygi, szary szum,
a u okien smutek i konanie.
Taki deszcz kocham, taki szelest strun,
deszcz - życiu zmiłowanie.
Dalekie pociągi jeszcze jadą dalej
bez ciebie. Cóż? Bez ciebie. Cóż?
w ogrody wód, w jeziora żalu,
w liście, w aleje szklanych róż.
I czekasz jeszcze? Jeszcze czekasz?
Deszcz jest jak litość - wszystko zetrze:
i krew z bojowisk, i człowieka,
i skamieniałe z trwóg powietrze.
A ty u okien jeszcze marzysz,
nagrobku smutny. Czasu napis
spływa po mrocznej, głuchej twarzy,
może to deszczem, może łzami.
I to, że miłość, a nie taka,
i to, że nie dość cios bolesny,
a tylko ciemny jak krzyk ptaka,
i to, że płacz, a tak cielesny.
I to, że winy niepowrotne,
a jedna drugą coraz woła,
i to, jakbyś u wrót kościoła
widzenie miał jak sen samotne.
I stojąc tak w szeleście szklanym,
czuję, jak ląd odpływa w poszum.
Odejdą wszyscy ukochani,
po jednym wszyscy - krzyże niosąc,
a jeszcze innych deszcz oddali,
a jeszcze inni w mroku zginą,
staną za szkłem, co jak ze stali,
i nie doznani miną, miną.
I przejdą deszcze, zetną deszcze,
jak kosy ciche i bolesne,
i cień pokryje, cień omyje.
A tak kochając, walcząc, prosząc
stanę u źródeł - studni ciemnych,
w groźnym milczeniu ręce wznosząc,
jak pies pod pustym biczem głosu.
Nie pokochany, nie zabity,
nie napełniony, niedorzeczny,
poczuję deszcz czy płacz serdeczny,
że wszystko Bogu nadaremno.
Zostanę sam. Ja sam i ciemność.
I tylko krople, deszcze, deszcze
coraz to cichsze, bezbolesne.

Krzysztof Kamil Baczyński

Jakie to dziwne
tak bolało
nie chciało się żyć
a teraz takie nieważne
niemądre
jak nic

Jan Twardowski

Ty miły jesteś ślepy
więc cię nie winię
ale ja miałam dwoje oczu widzących
na nic
widzącymi oczami
nie dostrzegłam twojego serca
chwytnymi rękami
nie ujełam
i wymknęło mi się
jak ziemia bogu
żeby zataczać się po orbitach
samotności
i stałeś się odległy
jak Mleczna Droga
widna już nocą tylko
bezsenną z chłodu.

Halina Poświatowska

Nigdy nie będzie takiego lata
Nigdy nie będzie takiego lata
Nigdy policja nie będzie taka uprzejma
Nigdy straż pożarna nie będzie tak szybka i sprawna

Nigdy papieros nie będzie taki smaczny
A wódka taka zimna i pożywna
Nigdy nie będzie tak ślicznych dziewcząt
Nigdy nie będzie tak pysznych ciastek
Reprezentacja naszego kraju nie będzie miała takich wyników
Już nigdy, nigdy nie będzie takich wędlin, takiej coca-coli
Takiej musztardy i takiego mleka
Nigdy nie będzie takiego lata

Słońce nie będzie nigdy już tak cudnie wschodzić i zachodzić
Księżyc nie będzie tak pięknie wisiał
Nigdy nie będzie takiej telewizji
Takich kolorowych gazet
Nigdy nie będziesz dla mnie miła taka
Nigdy ksiądz nie będzie mówił tak mądrych kazań
Nigdy organista tak pięknie nie zagra
Nigdy Bóg nie będzie tak blisko
Tak czuły i dobry jak teraz

Nad horyzontem błyska się i słychać szczęk żelaza
Nigdy nie będzie takiego lata

Marcin Świetlicki

Znajduję ślad twoich zębów w moim mieście.
Znajduję ślad twoich zębów na swoim ramieniu.
Znajduję ślad twoich zębów w lustrze.
Czasami jestem hamburgerem.

Czasami jestem hamburgerem.
Sterczy ze mnie sałata i musztarda cieknie.
Czasami jestem podobny śmiertelnie
Do wszystkich innych hamburgerów.

Pierwsza warstwa: skóra.
Druga warstwa: krew.
Trzecia warstwa: kości.
Czwarta warstwa: dusza.

A ślad
twoich zębów
jest najgłębiej,
najgłębiej.

Marcin Świetlicki

Oczywiście, że nie ma miłości..
Nie ma i nigdy nie było.
Nawet to cośmy robili.
W żadnym calu nie zahacza o miłość.
 
Oczywiście, że nie ma miłości..
Pomyliłem się, pomyliłem się..
 
Oczywiście, że nie ma miłości..
Można już odetchnąć, można wetchnąć..
resztki swojego ciepła..
..w resztki ciepła świata.

Marcin Świetlicki 

Modlitwa wieczorna

W starości trudno klęczeć ziemia od kolan odpełza

Ojcze nasz nie pamiętam twarzy

tylko gniewny błysk oka

cóż to za ojciec który nie zdążył

wziąć na kolana Jako i my odpuszczamy

trzeba i za matkę po równo i sprawiedliwie

Wieczne odpoczywanie jeśli trafi się takie wielkie zmęczenie

to śmierć jest dobra Niechaj jej świeci

pacierze co chwila uciekają w bok

trzeba je zapędzać do obory czarny warkocz

nagle zrobił się biały zacznijmy od nowa

Zdrowaś Maryja Maryjo wołali Maryjka

Bóg wie co się może czaić w oczach zielonych

dawniej ludzie nie pozwalali sobie na czułości

wystarczyło że rodziła dzieci żeby tak dojść

do przystanku autobusu codziennie o krok dalej

to można by jeszcze zobaczyć

najdłużej bolą nerwy pamięci i nerwy zdziwienia

czy możliwa jest noc po której nie ma dnia

Teraz i zawsze i na wieki wieków amen

Anna Kamieńska

Dusze zwierząt

Dusze zwierząt
koziołka rozszarpanego przez psy
zajączka co wisi głową w dół
z naderwanym uchem
koguta skaczącego bez głowy
suki ciągnącej za sobą sznurek krwi
gołębia z bielmem powiek leżącego pod płotem
dusze zwierząt
módlcie się za nami

Anna Kamieńska

Zima powoli sunie w ciszy przez dolinę
Kopczyki śniegu zamiast ptaków na gałęziach
Uciekłem tam gdzie można uciec najskuteczniej
Do tych kapliczek połemkowskich czas nie sięga

Śpij śpij nadszedł czas
W śniegu strumień w słońcu las

Ktoś tu zbudował kiedyś piec z nierównych cegieł
Gliniane serce żar rozpala że aż huczy
Zostało jeszcze kilka półek i obrazek
I coś co każe „Encore jeszcze raz” zanucić

Beskid okryje tutaj mnie pokorną ciszą
Zima zasypie cicho ślady zetnie chłodem
I to nie ja powrócę jutro przez Rostajne
Siebie zostawię w białej pustce w Nieznajowej

Apolinary Polek

To ja, Ka­san­dra.
A to jest moje mia­sto pod po­pio­łem.
A to jest moja la­ska i wstąż­ki pro­roc­kie.
A to jest moja gło­wa peł­na wąt­pli­wo­ści.

To praw­da, try­um­fu­ję.
Moja ra­cja aż łuną ude­rzy­ła w nie­bo.
Tyl­ko pro­ro­cy, któ­rym się nie wie­rzy,
mają ta­kie wi­do­ki.
Tyl­ko ci, któ­rzy źle za­bra­li się do rze­czy,
i wszyst­ko mo­gło speł­nić się tak szyb­ko,
jak­by nie było ich wca­le.

Wy­raź­nie te­raz przy­po­mi­nam so­bie,
jak lu­dzie, wi­dząc mnie, mil­kli wpół sło­wa.
Rwał się śmiech.
Roz­pa­la­ły się ręce.
Dzie­ci bie­gły do mat­ki.
Na­wet nie zna­łam ich nie­trwa­łych imion.
A ta pio­sen­ka o zie­lo­nym list­ku -
nikt jej nie koń­czył przy mnie.

Ko­cha­łam ich.
Ale ko­cha­łam z wy­so­ka.
Spo­nad ży­cia.
Z przy­szło­ści. Gdzie za­wsze jest pu­sto
i skąd cóż ła­twiej­sze­go jak zo­ba­czyć śmierć.
Żału­ję, że mój głos był twar­dy.
Spójrz­cie na sie­bie z gwiazd - wo­ła­łam -
spójrz­cie na sie­bie z gwiazd.
Sły­sze­li i spusz­cza­li oczy.

Żyli w ży­ciu.
Pod­szy­ci wiel­kim wia­trem.
Prze­są­dze­ni.
Od uro­dze­nia w po­że­gnal­nych cia­łach.
Ale była w nich ja­kaś wil­got­na na­dzie­ja,
wła­sną mi­go­tli­wo­ścią sy­cą­cy się pło­myk.
Oni wie­dzie­li, co to ta­kie­go jest chwi­la,
och bo­daj jed­na ja­ka­kol­wiek
za­nim -
Wy­szło na moje.
tyl­ko że z tego nie wy­ni­ka nic.
A to jest moja szmat­ka ogniem osma­lo­na.
A to są moje pro­roc­kie ru­pie­cie.
A to jest moja wy­krzy­wio­na twarz.
Twarz, któ­ra nie wie­dzia­ła, że mo­gła być pięk­na.

Wisława Szymborska

loading